Podejrzewam, że tegoroczne Biennale nie będzie miało zbyt dobrych recenzji. Wiele osób, z którymi rozmawiałam jeszcze w Wenecji, twierdziło, że jest nudne, niespójne zachowawcze, chaotyczne i płytkie. Tylko w sumie które Biennale – no, może oprócz Koolhaasowskiego – było spójne? Co odkrywczego pokazał Aravena? Na ile głęboko wgryzł się w temat Chipperfield?
Może nie piałam z zachwytu i nie uważam tej edycji za najlepszą od lat, ale na pewno za przełomową. Wiele pawilonów zawiodło (wyjątkowo słabo wypadł m.in. rosyjski, ale tak to jest, kiedy wystawę o kolejach sponsoruje… kolej), lecz nareszcie w Wenecji pokazano wystawę o architekturze, a nie o działaniach para-, około-, i pseudoarchitektonicznych. Może w końcu uda się wbić architektom do głów, że są projektantami, a nie zbawcami świata. Porażka pływającej szkoły Makoko, nagrodzonej Srebrnym Lwem dwa lata temu, przelała czarę. Graftonki świetnie to wyczuły i postawiły na nowo na fundamentalne wartości architektury – przestrzeń, trwałość, piękno. Banalne opisy bolały – to nie nowość, że architekci nie potrafią pisać – ale może przypomnienie sto razy pod rząd, że „architektura jest sztuką kształtowania przestrzeni” dotrze do architektów, których ego wystrzeliło ponad iglicę Burj Khalifa. Szacunek dla krajobrazu i kontekstu, kulturowe znaczenie architektury, a przede wszystkim trwałość i trwanie, wybrzmiały mocno w tej edycji wystawy. Dużą wagę przyłożono też do procesu twórczego i narzędzi architektów – rysunku, makiety, przekroju. Wróciły fotogeniczne modele, wrócił zachwyt nad materiałem i światłem, wróciło nawet prosecco na wernisaże . Za Araveny nie wypadało się nim raczyć na wystawie pełnej egzotycznych slumsów.
Wystawa odbywa się co dwa lata, a przygotowania zaczynają się zaraz po zakończeniu poprzedniej edycji. To oznacza znaczny poślizg w możliwości reagowania na to, co w dawnym momencie dzieje się w architekturze. A koniunktura, od której zależy, czy projekty lądują w szufladach, czy są z niej wyciągane, zmienia się znacznie szybciej. W 2008 roku jeszcze nikt nie przewidywał recesji, ale już od kolejnej edycji pokryzysowa skromność i zmiana kierunku działania zdominowała wszystkie kolejne wystawy. Dopiero teraz widać, że wybór Araveny w edycji 2016 mogło być co najwyżej podsumowaniem trendów, które znaliśmy aż za dobrze. Niewielka wystawa ELEMENTAL pojawiła się i w tym roku, na wystawie głównej w Arsenale. Uniwersalny przepis na partycypację, zanotowany ręcznie, jak recepta, prawie „lekarskim” pismem, wydawał się uroczo naiwny przy prezentowanych tuż obok projektach i realizacjach. Nawet moja ukochana grupa Crimson poszła tym prospołecznym tropem i zamiast przewrotnej wystawy wyszedł im kolejny katalog działań… Moim zdaniem Graftonki postanowiły free space – uwolnić przestrzeń dla nowej dyskusji o architekturze w czasach, gdy znów zaczęto budować i to intensywnie. Ich biuro też przeżywa rozkwit – rozmawiałam na Biennale ze znajomymi Irlandczykami, którzy pracują tam od kilku lat i okazało się, że na Grafton Street pozostała „kwatera główna Biennale”, a reszta rozbudowanego biura pracuje już w nowej lokalizacji w centrum Dublina. Atmosfera odrodzenia w branży jest bardzo mocno wyczuwalna i jestem przekonana, że w następnym Biennale będzie już można pokazać poszukiwania nowych zjawisk. Na razie mamy wyczyszczenie wystawy z naleciałości i narośli poprzednich edycji – dowód mądrej odwagi kuratorek.
Tyle pierwszych wrażeń. Subiektywnych i wyjątkowo pobieżnie obejrzanych wystaw. Tak mi siadło w Wenecji zdrowie, że do niektórych pawilonów nie zdążyłam nawet wejść. Dlatego nie będzie tradycyjnego wpisu o weneckich wygłupach i polowaniu na gwiazdy – nie miałam siły na nie polować. Gdzieś nam tylko mignął Libeskind i – polski akcent! – załapaliśmy się na prywatny mikrowykład Roberta Koniecznego. Polska reprezentacja była w tym roku wyjątkowo duża i świetnie było spotkać wiele osób, z którymi kilka dni wcześniej widzieliśmy się na Młodych do Łodzi. Nie przypominam sobie też, żeby otwarcie polskiego pawilonu spotkało się z takim entuzjazmem i oklaskami – Anko, Gosiu, Simone, gratulacje! My też mocno trzymaliśmy kciuki!
[Fot. Monika Arczyńska]