Na blogu cisza, bo ostatni tydzień spędziłam w Dublinie. Jak zwykle było bardzo intensywnie: praca, za mało snu i za dużo guinnessa, bo nie ma nic przyjemniejszego niż wypad do pubu ze starymi dobrymi przyjaciółmi. W międzyczasie intensywnie ściskałam kciuki za moskiewski konkurs, którego wyniki wczoraj ogłoszono – wygraliśmy! Zadeklarowałam, że w razie zwycięstwa zapiszę się na kurs rosyjskiego, więc chyba nie pozostaje mi nic innego, jak tylko w nowym roku poszukać szkoły językowej.
Pobyt w Dublinie dał mi do myślenia o świątecznej miejskiej scenerii. Mrozu, sopli i śniegowej pierzyny nie da się wszędzie zorganizować z przyczyn czysto geograficznych – zawsze rozbawiają mnie świąteczne zdjęcia z Australii i możliwość spędzania Bożego Narodzenia w bikini na plaży. Ponieważ przerwa świąteczna to świetna okazja, aby wykorzystać urlop na dłuższe wakacje, miałam okazję spędzać Boże Narodzenie w różnych miastach na świecie. Najbardziej bajkowy wydawał mi się Nowy Jork, ale to miasto zawsze jest ekscytujące, więc Boże Narodzenie tylko dodaje kilka motywów znanych wszystkim na pamięć z komedii romantycznych – lodowiska, światełka, choinki i niesamowite wystawy sklepowe. Nigdy nie byłam we wspomnianej Australii, ale w podobnym klimacie – owszem. Na dodatek w bardzo ważnym momencie, bo kilka lat temu dokładnie 24 grudnia Wietnam zdobył mistrzostwo Azji w piłce nożnej. Po finałowym meczu na ulicach Ho Chi Minh świętowały tysiące ludzi. Takiej eksplozji dumy i szczęścia nie widziałam jeszcze nigdy w miejskiej przestrzeni. Wszyscy wymachiwali flagami i chorągiewkami, więc liczba pięcioramiennych gwiazd na czerwonym tle przypominała archiwalne zdjęcia z Placu Czerwonego – zdecydowanie mało świątecznie, ale jak radośnie! Ciekawe jest również obserwowanie, które bożonarodzeniowe motywy przejmowane są w krajach, w których większość osób nie obchodzi katolickich świąt. W Ramallah w Palestynie, gdzie wylądowałam rok temu, zdarzają się szopki (to niedaleko od Betlejem), ale na inne dekoracje trafia się raczej w popularnych wśród zachodnich turystów hotelach. W Maroku widać głównie znane z mediów świąteczne akcenty o mocno konsumpcyjnym zabarwieniu. Tańczący w rytm arabskiej muzyki Święty Mikołaj to niezapomniany widok, ale kojarzy się przede wszystkim z reklamami Coca-Coli.
Dublin w święta łączy w sobie to, co najlepsze (oprócz śniegu, ale kto przejmowałby się takim drobiazgiem, zwłaszcza, kiedy na ulicach są już wiosenne kwiaty?). Światełka na Grafton Street, w kształcie kryształowych żyrandoli, wymiatają. Choinka na O’Connell Street jest ogromna, lodowiska i wzorowany na niemieckich jarmark – pełne ludzi. Dom towarowy Brown Thomas, a w tym roku również Avoca (zdjęcie poniżej) mogą śmiało konkurować z Macy’s baśniowością wystaw. To jednak, co dzieje się na dublińskich ulicach przed świętami, najbardziej przypomina mi jednak południe Europy. Nie zapomnę, jak w Granadzie kilka godzin przed kolacją wigilijną ulice i bary nagle zapełniły się ludźmi. Szybkie piwo na ulicy było ostatnią okazją do spotkania z przyjaciółmi przed zarezerwowaną dla rodziny kolacją. Liczebnie dominowali panowie – matki, żony i kochanki najwyraźniej utknęły w kuchni. W Dublinie ta proporcja jest bardziej sprawiedliwa, a puby tak pełne, że bez względu na pogodę trzeba wyjść na zewnątrz. Nieważne, że pada albo że zimno – atmosfera jest rozgrzana, rozmowy głośne, a śmiechu słychać więcej niż zwykle. W tym roku absolutnym hitem stały się Christmas jumpers, czyli paskudne swetry ze świątecznymi motywami (kto pamięta Bridget Jones, wie o czym mowa). Widok tak ubranych irlandzkich dresiarzy – bezcenny. I jak tu nie kochać Dublina? Nawet Ryanair zmiękł przed świętami i nie dość, że skończyło się złośliwe ważenie bagażu podręcznego przed samym wejściem na pokład, to na dodatek można zabrać ze sobą dodatkową małą torbę* bez limitów wagowych, w związku z czym moja wróciła do Gdańska szczelnie wypełniona cheddarem, bekonem i irlandzką whiskey. Czyli Święta będą pod znakiem dobrego jedzenia i odpoczynku, czego i Wam życzę!
*Nie, post nie jest sponsorowany przez Michaela O’Leary.
[fot. Monika Arczyńska]