Podczas niedawnej wizyty w Poznaniu skoczyłam zobaczyć ICHOT – Interaktywne Centrum Historii Ostrowa Tumskiego (proj. AD ARTIS Emerla Wojda). Nie podobał mi się specjalnie na zdjęciach, które oglądałam wcześniej, ale architekturę trzeba pomacać i obwąchać, żeby wyrobić sobie zdanie na jej temat, więc wybrałam się na zwiedzanie. Poza tym obiekt otrzymał sporo nagród, więc pomyślałam, że zdjęcia zdjęciami, ale ten budynek pewnie zyskuje przy bliższym poznaniu (Poznaniu?).
Nie zyskał. Gdyby studenci pojawili się na konsultacjach z podobną koncepcją, może nie wychrzaniłabym ich od razu za drzwi, ale zadałabym kilka fundamentalnych pytań. Jak ta minimalistyczna forma odnosi się do kontekstu? Skąd ten „szkolny”, nieco wyeksploatowany motyw betonowego pudła? Betonowa kostka to też m.in. kościół Fuksasa w Foligno, ale tam beton stanowi wyraźną skorupę, dzięki czemu wewnętrzna pustka działa jak pudło rezonansowe, pozwala na bogactwo świetlnych efektów wędrujących po ścianach plam słońca I robi wrażenie swoją otwartą kubaturą. ICHOT jest wypełniony serią mniejszych, ciemnych pomieszczeń zorganizowanych dzięki przecinającej budynek szczelinie. Szczelina z jednej strony kadruje widok na katedrę na Ostrowie Tumskim, ale z drugiej jest już zdecydowanie mniej ekscytująco. Katedrę widać zresztą tylko podczas przechodzenia szklanymi mostkami pomiędzy poszczególnymi częściami wystawy i założę się, że wielu zwiedzających nie zwraca na nią uwagi, skupiając się na skądinąd nieźle rozwiązanych w detalu kładkach. Trudno mi ocenić, czy to decyzja projektowa na plus (bo zaskakująca i nienachalna), czy na minus, bo ten projektowy zamysł organizujący wnętrze obiektu traci na sile. Nie ma tak wyrazistego znaczenia jak np. w Muzeum Holokaustu w Yad Vashem (proj. Moshe Safdie), gdzie przepiękny widok otwierający się na krajobraz na końcu wystawy tak kontrastuje z przedstawionym wcześniej tragizmem Holokaustu, że dosłownie wyciska z oczu łzy. Albo jak w Muzeum Akropolu, w którym wzgórze i świątynie stanowią najważniejszy element ekspozycji (proj. Bernard Tschumi).
Betonowe elewacje, największe tego typu w Polsce, muszą wyglądać spektakularnie w pełnym słońcu odbijającym się od gładkiej powierzchni, ale w pochmurny dzień wiele tracą. Stają się płaskie, a wyraźny detal linii styku ścian sprawia wrażenie, jakby te ciężkie betonowe ściany były tylko cienką okładziną. Doceniam jednak bardzo pewne optyczne złudzenie w Centrum Historii Ostrowa. Przez brak podziałów i jednolite powierzchnie elewacji, a także kontekst, który nie pozwala na odnalezienie kubaturowych odniesień, nie można z daleka ustalić rzeczywistej wielkości budynku. Tylko skala kładki i nielicznych otworów sugeruje, jak duży jest ten obiekt. Fasady nie mają takiego bogactwa faktur i podziałów jak np. część elewacji rozbudowy Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu, gdzie z daleka ściany sprawiają monumentalne, monolityczne wrażenie, z mniejszej odległości widać podział na drobniejsze fragmenty, a żeby zauważyć elementy różnokolowego kruszywa, trzeba podejść bardzo blisko. Ta gradacja pozwala na stopniowe, konsekwentne odkrywanie skali budynku – uniemożliwienie podobnej percepcji w ICHOT to sprytna wizualna gra z obserwatorem.
Najbardziej rozczarowała mnie jednak kładka prowadząca do budynku. Jeśli już realizuje się most w miejscu, gdzie pieszych połączeń jest jak na lekarstwo, to dlaczego nie służy jako połączenie (przejść można tylko w jedną stronę), ale napuszone wejście na wystawę? Otwarta 24h na dobę kładka zintegrowana z ICHOT-em mogłaby zapewnić możliwość bezpiecznego, pieszego przejścia do malowniczej, ale potrzebującej rewitalizacji Śródki. Także do dalszych dzielnic, które mimo bliskiego geograficznego położenia względem Starego Miasta, wydają się bardzo odległe z uwagi na zaniedbane tereny nad Wartą i Cybiną oraz konieczność spaceru wzdłuż dużych arterii komunikacyjnych.
[Kładka, która jest wejściem i wyjściem, ale nie mostem-łącznikiem]
Cały czas powtarzam, jak bardzo cieszę się, że w końcu nadrabia się lata zaległości w polskiej kulturze – realizowane są nowe muzea, galerie, wystawy czy filharmonie. W przypadku ICHOT-u odnoszę wrażenie, że miasto nie zyskało zbyt wiele. Tę nadrabiającą błyskiem akrylu i interaktywnością wystawę pewnie można było zaaranżować w jakimkolwiek istniejącym budynku. Poza tym ile można wyprodukować eksponatów na temat powstania grodu i katedry? Wystawa wydaje się rozbudowana nieco na siłę, np. sporą powierzchnię zajmuje pomieszczenie z zaaranżowanymi klubowymi stolikami i kanapami, gdzie najpierw ogląda się film o historii Poznania, a później odpowiada na pytania naciskając odpowiedni guzik. Czułam się, jakby ktoś kazał mi oglądać „Familiadę”… Audio guide sugeruje, aby to przesunąć się w prawo, to w lewo, a jak już się w końcu znużony zwiedzający rozsiądzie wygodnie na kanapie, żeby obejrzeć film, musi znów wstawać, aby włączyć komentarz w słuchawkach. Poza tym wizyta w toalecie wyjaśnia wszystko. Jeśli do obsługi umwalki potrzebna jest specjalna instrukcja, to jak skomplikowane musi być obejrzenie interaktywnej wystawy?
ICHOT kosztował około 100 milionów złotych. W dużej części wykorzystano dofinansowanie unijne, ale nie umiem traktować tego jako czynnika łagodzącego. Zastrzyk finansowy przydałby się raczej instytucjom, które już świetnie działają, ale brakuje im budżetu na rozwój. Dzień po zwiedzeniu ICHOT wybrałam się do Poznańskiego Muzeum Narodowego. Niewiele instytucji może pochwalić się tak fenomenalną kolekcją polskiej sztuki, ale sposób ekspozycji obrazów woła o pomstę do nieba. Biurowe oświetlenie gasi kolory, zabija kontrasty i rzuca cienie ram na płótna. Na Ostrowie Tumskim wystarczyłaby pewnie porządna makieta albo animacja prezentująca następujące wieki temu zmiany i historię początku chrześcijaństwa w Polsce, a zamiast tego za grube miliony powstał drogi budynek z „familiadową” wystawą. I ta nieszczęsna kładka w jedną stronę…
PS Z uwagi na pewne bardzo smutne wydarzenie oraz wypełniony po brzegi kalendarz w najbliższym czasie blogowe posty będą się pojawiać z nieco mniejszą częstotliwością niż dotychczas. Czeka mnie m.in. kilka otwartych wykładów, na które serdecznie zapraszam (najbliższy już jutro w IKM), a także krótki wypad do Kopenhagi. W planie m.in. wizyta w Henning Larsen i odkrywanie, dlaczego akurat to miasto stało się symbolem „zrównoważonego” stylu życia. Postaram się zacząć o tym pisać już na lotnisku:)
[fot. Monika Arczyńska/Łukasz Pancewicz]