Pogoda była dziś tak piękna, że ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam, to siedzenie w ciemnym audytorium. Ale ponieważ nie codziennie przyjeżdża do Gdańska Erwin Olaf, popędziłam na na jego wykład zorganizowany z okazji wernisażu wystawy jego prac. Gdyby ktoś się zastanawiał, dlaczego na architektoniczno-miejskim blogu piszę o fotografie i to takim, który wcale nie robi zdjęć budynków, już wyjaśniam.
Erwin Olaf ma doświadczenie we współpracy z architektami, o czym wspomniał również na dzisiejszym wykładzie. Pokazywał zaprojektowaną przez Koolhaasa publiczną toaletę w Groningen, do której przygotował zdjęcia nadrukowane na elewacjach (na zdjęciu). Zestawienie „Koolhaas&WC” już brzmi na tyle groteskowo, że do osiągnięcia szczytu absurdu faktycznie brakowało tam jeszcze znanego fotografa, ale toaleta nie była przypadkowym zleceniem. W ramach festiwalu pod hasłem „miasto jako scena” powstało wówczas wiele publicznych obiektów o podobnej skali. W architektonicznej biografii Erwina Olafa pojawia się również polski akcent: przygotował niebieski kolaż na sufit w Ambasadzie Królestwa Niderlandów w Warszawie, projektu Erika van Egeraata.
Na wykładzie poczułam się, jakbym przeniosła się w czasie o ponad dekadę, do okresu, kiedy studiowałam w Delft. Nie tylko dlatego, że Olaf wygląda jak stereotypowy Holender (wysoki, smukły i chyba nigdy się nie zestarzeje), mówi z charakterystycznym dla Holendrów akcentem oraz ma typowo holenderskie poczucie humoru (bardzo bezpośrednie i lekko złośliwe). Okazało się, że Holendrów łączy coś jeszcze: podejście do projektowania, bez względu na dziedzinę – architekturę lub fotografię. Podstawą jest zawsze wyrazista, łatwa do zamknięcia w kilku słowach lub diagramie idea. Często jest oparta na intuicji lub znaleziona na podstawie prostych skojarzeń, a później rozwijana konsekwentnie aż do bólu. Tego nauczono mnie w Delft – tak intensywnego myślenia o problemie projektowym, aby po usłyszeniu jakiegoś hasła lub obejrzeniu obrazu, często w najmniej oczekiwanym momencie, wpaść na pomysł, który można rozwinąć w wyrazistą koncepcję. Dokładnie o tym opowiadał dziś Olaf, na przykład w kontekście propozycji wydania 32-stronicowego albumu – standardowy, drukowany obustronnie, miałby 64 strony, ale przecież można zadrukować co drugą, żeby przygotować mniej zdjęć. Wpadł na pomysł tematu, kiedy w radiowej audycji wspomniano, że przecież szachy mają dokładnie 32 figury, więc powstała seria zainspirowanych tą grą fotografii. Niektóre z jego koncepcji wydają się niekiedy banalne lub nawiązują do mocno wyeksploatowanych plastycznych motywów. Sam Olaf przyznał, że fotografia wydaje mu się bardzo ograniczonym medium – zdjęcie można wyeksponować w przestrzeni lub wydrukować w albumie albo gazecie, ale jego odbiór trwa zaledwie moment. Dlatego poszukuje innych środków wyrazu, m.in. filmu i to również brzmiało jak wyznanie holenderskich architektów. W czasach, kiedy oczy całego architektonicznego świata były skierowane w stronę Niderlandów, a w branżowych magazynach królowały projekty MVRDV, NL Architects czy UN Studio, oni również mieli wrażenie, że w projektowaniu wszystko już było i można albo reinterpretować dawne wzorce, albo poszukiwać innowacyjnych rozwiązań w zupełnie niebudowlanych obszarach – rzeczywistości wirtualnej, parametryczności czy teorii.
Również w Holandii po raz pierwszy usłyszałam o filmach Jaques’a Tati – stanowiły „lekturę obowiązkową” dla wszystkich studentów architektury. W Instytucie Architektury w Rotterdamie była nawet zorganizowana wystawa prezentująca modele scenografii i prawdziwych budynków, które pojawiały się w jego filmach. Erwin Olaf również wspomniał dziś o swojej fascynacji tym reżyserem – nie miałam zresztą co do tego żadnych wątpliwości po obejrzeniu jego krótkiego filmu „The Latest Fashion”. Czy nie przypomina tej sceny z „Mojego wujaszka”?
Holenderska architektura poddała się recesji. Młode biura, które jeszcze dekadę temu działałyby prężnie, bankrutują lub poszukują alternatywnych źródeł utrzymania. Realizowane projekty są bardziej konserwatywne niż kiedykolwiek wcześniej. Każde euro przeznaczone na budowę jest dokładnie analizowane, co ma w sumie pozytywny uboczny skutek – budynki w końcu modernizuje się zamiast wyburzać i zastępować nowymi. Dzisiejszy wykład pokazał, że fotografia jest jednak, pewnie w racji znacznie mniejszych budżetów i sytuowania się gdzieś pomiędzy światem sztuki a komercji, bardziej niezależna od architektury. Erwinowi Olafowi udało się, w przeciwieństwie do holenderskich architektów, utrzymać zarówno „superdutchową”* świeżość twórczych poszukiwań, jak i typowe dla holenderskiego projektowania poczucie humoru. Czy kiedy minie kryzys, przyjdzie czas na architekturę?
* określenie używane wobec najbardziej progresywnych holenderskich biur projektowych z przełomu XX i XXI w. Pochodzi od „Superdutch” – tytułu książki Barta Lootsma (Princeton Architectural Press, 2000).
[zdjęcie ze strony Groningen http://www.groningenstad.nl]