Monthly Archives: Wrzesień 2019

Plac Wolności

IMG_8605.JPG

To zdjęcie ma już ładnych parę lat. Mój osobisty urbanista pracował jeszcze w łódzkiej pracowni urbanistycznej, a ja wpadałam regularnie go odwiedzać. W wakacje odpadały uczelniane obowiązki, pracowałam zdalnie na część etatu i miewałam trochę wolnego czasu. Kiedy Łukasz wychodził do pracy, zabierałam laptopa pod pachę, wędrowałam Piotrkowską na Plac Wolności i siadałam sobie na balkonie ulubionej Cafe Wolność z filiżanką kawy, którą dość szybko zastępował kieliszek białego wina. Surfinie pachniały jak szalone, Kościuszko stał bez ruchu, a ja pisałam posty na bloga patrząc od czasu do czasu na przejeżdżające w dole tramwaje.

Cafe Wolność ustąpiła miejsca restauracji serwującej owoce morza, Kościuszko przeszedł w międzyczasie lifting, a mój osobisty urbanista wrócił do Gdańska. Wpadamy nadal od czasu do czasu do Łodzi, a w najbliższym czasie pewnie będziemy robić regularnie, bo razem z mamArchitekci, zaprzyjaźnioną pracownią z Warszawy, zajmujemy się projektem przebudowy Placu Wolności. Wygraliśmy duży przetarg na prace projektowe, mamy już pierwsze pomysły, ale przede wszystkim ekscytujemy się jak dzieci! Trudno  na razie określić, w jakim kierunku będą zmierzać zmiany w tej przestrzeni, bo to wynikowa serii analiz, uzgodnień i kompromisów. Wiem jedno: zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby można tam było spędzać czas równie beztrosko i przyjemnie, jak robiłam to na balkonie z surfiniami.

[fot. Monika Arczyńska]

Tokio 24

Bywamy teraz regularnie w Krakowie w związku z projektem dotyczącym przestrzeni pod estakadą na Grzegórzkach. Nasz terminarz jest jednak tak zapchany spotkaniami, że  plany skorzystania z krakowskiego kulturalno-rozrywkowego życia biorą w łeb. Tym razem udało nam się jednak wpaść do centrum Manggha na „Tokio 24” Krzysztofa Gonciarza. I chociaż sama wystawa mogłaby jak dla mnie składać się z samych filmów (bo są jeszcze „neony” oraz projekcje na instalacjach o różnych poziomach przezroczystości – od kubików z pleksi po tkaniny), to wsiąkłam kompletnie. Ale przede wszystkim poczułam wdzięczność za pokazanie mi Tokio w taki sposób, w jaki chciałabym je zobaczyć. To jedno z tych miejsc, dokąd zawsze chciałam pojechać i nigdy mi się to nie udało. Teraz, kiedy nie bardzo wyobrażam sobie zostawić biuro na dłużej niż dwa tygodnie, a latanie ograniczam do absolutnego minimum (od prawie roku nie siedziałam w samolocie!), muszę to marzenie odłożyć na bliżej nieokreślone „później”. Film Gonciarza pozwolił mi na odłożenie go bez żalu, bo dostałam taką dawkę tokijskich wrażeń, jakbym sama tam już była. Rytm miasta, tłumy spieszące się do metra, deszcz i setki plastikowych parasolek, wciskająca się w każdy kąt przyroda, cienie na tkaninie marynarki starszego pana – na te wszystkie rzeczy zwróciłabym uwagę z takim samym zachwytem, z jakim oglądałam je w Krakowie. I to bez wyprodukowania prawie trzech ton CO2. Może to przyszłość podróżowania? To tylko obraz i dźwięk, ale może VR uzupełniony zapachem kanałów i doustnym spritzem zapobiegłby zadeptaniu Wenecji przez turystów? Pewnie był już na ten temat odcinek „Black Mirror”. Obawiam się jednak, że wygra „autentyczność”, bez względu na disneylandyzację najpopularniejszych turystycznych kierunków, a także satysfakcja z odhaczenia danego miejsca z listy…

Wystawa trwa do 29 września, szczegóły tutaj.

[Fot. Monika Arczyńska, Łukasz Pancewicz]