Хaрків – miasto na 6 liter

Zdążyłam już prawie zapomnieć o wyjeździe do Charkowa, a przecież już dawno żadne miasto nie zaskoczyło mnie tak bardzo. Ma przepiękny układ urbanistyczny, wspaniałą architekturę i mnóstwo zieleni – nie tylko stare, zadbane parki i aleje, ale także nowe nasadzenia, które jakimś cudem nie przegrywają z miejscami postojowymi. To, co rzuca się od razu w oczy (i uszy), to przedziwny spokój na ulicach. Przechodnie nie zasuwają w pośpiechu, ale płynnie suną, prowadząc cicho rozmowy. Mieszanina wszechobecnej zieleni, kameralnej skali i elegancji ulic oraz budynków kształtuje przyjazną miejską przestrzeń, gdzie nie ma miejsca na niechlujność.

Wśród tej wyjątkowej miejskiej tkanki można trafić na tak dziwne rzeczy jak kolejka linowa na blokowisko, ale i na prawdziwe perły architektury. Największe wrażenie (także z uwagi na skalę) zrobił na mnie oczywiście Derżprom – monstrualny, choć zbudowany w zaledwie trzy lata, konstruktywistyczny kompleks rządowych budynków administracyjnych z lat 20. Charków przez kilka lat był stolicą Ukrainy, zanim przeniesiono ją do Kijowa i ambicje pokazania światu, jak nowoczesny jest ten nowy kraj, przełożyły się fantastycznie awangardową architekturę.

Spotkaliśmy się przy okazji z naszą była studentką Erasmusa. Zabrała nas w miejsce, którego na pewno sami byśmy nie znaleźli – ukrytego, piwnicznego baru, gdzie mówi się wyłącznie w innych językach niż ukraiński i rosyjski. Bar to jedno, ale nigdy nie widziałam tylu szkół językowych w jednym mieście! Helen Doron, Business English, maleńkie szkółki i językowe kombinaty – od koloru, do wyboru. Widać, jak mocno stawia się tam na edukację. W Charkowie znajduje się uniwersytet o pozycji w światowych rankingach zbliżonej do Jagiellonki, a gdy wpadliśmy na prezentację projektów roku zerowego w nowej prywatnej szkole architektury, przekonałam się ostatecznie o wysokim poziomie edukacji.

Wybraliśmy się też w wyjątkowo nietypowe miejsce – targowisko Barabaszowa, jedno z nawiększych na świecie. To „AliExpress pod dachem” – można tam kupić dosłownie wszystko. Dominują ubrania i buty, części zamienne do samochodów, materiały budowlane, wyposażenie domu, ale jest i ogromny dział z modą i akcesoriami weselnymi. 75-hektarowe targowisko robi wrażenie kompletnej prowizorki, lecz wystarczy chwilę tam pospacerować, aby zauważyć, jak wszystko jest tam uporządkowane. Perfekcyjnie poukładane towary,  galopujący slalomem między ludźmi „kurierzy”, dostarczający błyskawicznie futra i płaszcze w odpowiednim rozmiarze (jak najszybciej, żeby tylko klient się nie zniecierpliwił), fast food z różnych zakątków świata i sprzedawcy zachęcający do obejrzenia towaru – wszystko działa tam jak w szwajcarskim zegarku.

Mój osobisty urbanista preferuje większe miasta – jemu bardziej podobał się Kijów. Ale dla mnie Dublin, Gdańsk i Berlin wygrywają z Londynem, Moskwą czy Warszawą, więc to Charków wymienię jako pierwszy, gdy ktoś zapyta mnie o wyjątkowe ukraińskie miasto. I nawet warieniki i syrniki smakowały mi tam bardziej, niż gdziekolwiek indziej. Sekret tkwi pewnie w sześciu literach;)

[Fot. Monika Arczyńska]

Dodaj komentarz